Być sobą.
Będzie niejako ciąg dalszy ostatniego tekstu. Wtedy pisałem, jak ostatnio wszyscy uciekają przed chociażby potencjalna możliwością popełnienia błędu. Dziś posunę się jeszcze dalej.
Czyli będzie o tym, jak potrafimy sobie marnować życie uciekając przed potencjalnym wygłupieniem się.
I nawet będę uparty. Nie zmienię tego zdania o „marnowaniu życia”. Naprawdę patrząc czasem z boku, na siebie i na innych odnoszę wrażenie, że ilość energii marnowanej na to by nie stać się obiektem śmiechu potrafi być przeogromna. To zresztą nic w porównaniu z tym ile marnujemy dzięki temu okazji do tego by być po prostu szczęśliwszym.
OK. Umówmy się. Nie mówię o zrobieniu z siebie idioty w klasyczny sposób. Wiecie, takim z użyciem trunków wyskokowych, i innych środków wpływających na koordynację ruchowo emocjonalną. Nie mówię też o sytuacjach w których zabrakło podstawowych zasad kultury lub też myślenia.
To jest zupełnie inna kategoria wagowa, i w mojej hierarchii zdecydowanie bliżej jest stwierdzeniu o zachowaniu się jak kretyn niż wygłupieniu się.
Mi chodzi bardziej o te wszystkie sytuacje w których darowaliśmy coś sobie bo baliśmy się opinii otaczających nas ludzi.
Chcecie przykładu ? A proszę bardzo. Całe liceum radośnie podpierałem ściany na wszelkich imprezach w których była jakakolwiek muzyka. Posuwałem się do próby pójścia w DJ-kę, stwierdzenia, że tego nie lubię, a na koniec wręcz ignorowanie takich imprez. Wyszło mi to tak dobrze, że pod koniec już nawet niekoniecznie ktokolwiek miał ochotę mnie zapraszać. Podczas pierwszego podejścia do studiów osiągnąłem level master będąc chyba na słownie jednej takiej imprezie.
Prawdę mówiąc zupełnie nie z tego powodu że nie lubię tańczyć.
Lubię.
Serio.
No ok …. Może nie tyle Tańczyć .. co tAńCZyĆ. Powygłupiać się na parkiecie, po podskakiwać, po wymachiwać w mniej lub bardziej skoordynowany sposób rękoma. Nie umiem Tańczyć, na myśl o tańcu w parach nadal mam dreszcze wynikające z potrzeby współpracy i wykonywaniu sensownych ruchów zgodnych z zamysłem muzyki i partnerki. Stresuje się na samą myśl o tym całym słynnym „łan tu fru sru…” przy którym są jakieś „kroki” i „sekwencje”
Ja lubię się iść powygłupiać na parkiecie a to ……. powodowało, że bałem się wygłupić.
Gdzieś w głowie siedziało „co ludzie pomyślą” lub co nie daj Boże „co pomyśli ta potencjalna ofiara moich umiejętności tanecznych płci przeciwnej”.
Więc wybierałem opcję bezpieczną. Nie zatańczę to się nie wygłupię.
Może przykład durny, ale taki …. no … mój 😊
Ile razy mi się zdarzało, że nie zabierałem głosu, lub czegoś nie robiłem, bo bałem się, że ktoś mnie wyśmieje lub cos mi się nie uda. Bałem się, że się wygłupię przed innymi.
I chyba musiałem się zestarzeć, dostać wpierdziel od Covidu i od tej bardziej fizycznej części mnie .. by do mnie doszło, że źle czynię.
Że taka ucieczka donikąd nie prowadzi. Że sam sobie odbieram ta przyjemność lub szansę na bycia kim chcę w imię kreowania jakiegoś dziwnego fałszywego wizerunku własnej osoby. Bo zasadniczo co z tego, że coś mi się nie uda ?
Będzie gorzej ?
Trzymając się mojego przykładu …. Przy osiągnięciu odpowiednio wysokiego poziomu żenady ruchowej zapewne też by mnie nie zapraszano …. Ale pewnie bez łatki nudziarz.
Teraz jestem odważny, bo zasadniczo mam swoje życie i swój świat który mnie otacza. Cfaniakuje bo moje starcze EGO jest mniej złaknione pozytywnego odbioru i się wyluzowało. Pozwoliłem sobie na pisanie różnych bzdur bez strachu, że się ośmieszę ( znaczy wróć, niepokój pozostał ), publikowanie filmów i zdjęć bez drżenia z obawy o negatywny komentarz.
Teraz jestem mądry patrząc w przeszłość i oceniając jaki głupi byłem.
Co więcej coraz częściej widzę, że nie byłem w tym podejściu do świata osamotniony. Nawet mogę całkiem rezolutnie powiedzieć, że mi to dość szybko odpuściło, bo niektórych trzyma do końca życia.
I tylko patrząc przez pryzmat własnych lęków i doświadczeń czasem mi szkoda tych ludzi którzy za wszelką cenę starają się nigdy nie wygłupić.
Zawsze przypomina mi się ten dowcip, jak przychodzi facet do lekarza i pyta…
- Panie Doktorze, czy jeśli nie będę pić alkoholu, nie będę używać używek, będę jadł tylko zdrowe jedzenie i pił wyłącznie wodę to czy będę dłużej żył ?
- tak … tylko po co ?
Mi tak wychodzi, że pewnie da się przejść przez życie nie zaliczając żadnej wpadki ….. tylko czy będzie warto ?
Obawiamy się, że znajomi się od nas odwrócą jak się wygłupimy? stracimy szacunek? renomę na dzielni ? Może coś w tym jest, że część ludzi się od nas odwróci, tych dla których nasz wizerunek będzie passe, a zachowanie nazbyt plebejskie. Tyle tylko, że ja osobiście nie wiem czy warto by się o nich starać. Bo może warto zadać sobie pytanie czy zależy nam bardziej na tych co są dla naszego wizerunku, czy na tych którzy nas akceptują i lubią takimi jakimi jesteśmy.
Czy chcemy być takimi idealnymi jak z poprzedniego mojego wpisu, oczekujemy poklasku i głaskania po główce. Czy mamy ochotę pokazać kim jesteśmy i niekoniecznie spodziewamy 100% pochwał na każdym froncie naszych działań.
Może mocno mi się we łbie namieszało przez to wszystko co nas otacza ostatnio, ale wydaje mi się, że warto na przekór temu światu, czasem się wygłupić. Czasem zrobić coś niepoważnego. Czasem spróbować i ponieść porażkę. Wbrew tym wszystkim co oczekują szaroburego świata pełnego powagi i smutku, nastawionego na złe wiadomości i ponure sensacje.
Być sobą.
Że czasem to kosztuje ? Chociaż wiesz za co płacisz rachunek.
Że się śmieją ? Jak życzliwie .. można się pośmiać razem. Jak szyderczo bo znaleźli obiekt do kpin, cóż sami sobą nic nie reprezentują to muszą kpić z innych. Szkoda ich.