Nabici w EKOlogię
Kiedyś, dawno temu napisałem jeden ze swoich nudnych tekstów, w którym pozwoliłem sobie troszkę wyzłośliwić się w kierunku tej części ludzkości która nie zauważyła, ze pogoda ciutkę nam się zepsuła.
Dziś czas na bycie EKO.
Nie wiem czy zauważyliście, że ostatnio to się szalenie modne słowo zrobiło. Odmieniane przez wiele przypadków i form, stanowi obecnie jedną z podstaw marketingu. Przy czym jest ono używane jako synonim czegoś zdrowego (hej hej wielbiciele ekologicznych jedzonek) jak i czegoś dobrego dla naszego coraz bardziej niedomagającego globusa.
I żeby nie było, uważam że to dobrze, że o tym się coraz więcej mówi. Zwraca się uwagę, iż dochodzimy do sytuacji w której w skład tego co jemy wchodzi coraz więcej chemii z nawozów, pestycydów i wszelkiego rodzaju środków konserwujących. Świetnie, że staramy się wprowadzić na rynek produkty będące mniejszym obciążeniem dla przyrody niż do tej pory używane, ale….
Mi ciągle po głowie chodzi, że tu chyba niekoniecznie o ekologie chodzi. Że literki EKO pasują też do innego słowa – EKOnomia… i to niekoniecznie w kontekście oszczędności. Dziś nie napisze o jedzonku, dziś napiszę o czymś co od pewnego okresu czasu mnie ciut irytuje.
Bo nie wiem czy Wy też tak macie, ale ja, jak słyszę o wymianie czegoś co działa na nowe w imię ekologii szeroko pojętej, to dostaję czkawki. Jak słyszę, że powinienem wywalić starą lodówkę na nową bo moja ma klasę energetyczną „A” a nowa może mieć „A++” co przełoży się na mniejsze zużycie prądu i organiczne szczęście pingwinów w terenach podbiegunowych to mam ochotę kopnąć tego co tak mówi. Najchętniej naprawdę mocno.
Bo wiecie…. To jest po prostu kłamstwo. No może nie do końca, bo faktycznie jeżeli będziemy ograniczali konsumpcję prądu, to odbije się to pozytywnie na świecie który nas otacza ( i na naszych portfelach ), ale użytkowanie to przedostatni etap cyklu życia urządzenia. Wcześniej trzeba jeszcze je wyprodukować, co wymaga nierzadko więcej energii niż te mityczne oszczędności które możemy uzyskać. A na pewno wymaga zużycia zasobów w postaci metalu czy plastiku (czyli defacto ropy) które należy wcześniej wydobyć.
Jeszcze większy cyrk jest odstawiany w branży motoryzacyjnej. Już chyba wszyscy wiecie, że dalej jeżdżąc swoim starym samochodem jesteście praktycznie masowym mordercą (ci co do baku leją ropę na dodatek są psychopatami). Każde przekręcenie kluczyka w Waszej stacyjce, powoduje odstrzał połowy foki, a wakacyjna wycieczka nad morze, jest praktycznie wypowiedzeniem wojny GreenPeace. Reklamy nam wbijają do głowy słowa hybryda (wersja dla tych biednych) i elektromobilność, jako lek na wszelkie bolączki motoryzacji. Elektryczność jest bezemisyjna i czysta, samochody elektryczne praktycznie same leczą świat jeżdżąc, a hybrydy dzielnie je w tym wspomagają. Na reklamach panuje sielanka przemieszana z ujęciami ukazującymi dynamikę napędu elektrycznego oraz jego nowoczesność.
Jeśli zastanawiacie się do czego przyczepię to powiem Wam, że prawie do wszystkiego. Największym kłamstwem jest to, że jest on bezemisyjny. To, że nie ma on rury wydechowej z którego leci dym nie znaczy, że poruszając się nim nie emitujemy spalin. Kwestia tylko i wyłącznie gdzie znajduje się ten komin który w naszym imieniu puszcza efekt spalania do atmosfery. Bo, szczególnie w naszym pięknym grajdołku, raczej ciężko mówić o ekologicznej energii elektrycznej. Może gdzieś są kraje w których to jest realne by jeździć na prąd uzyskany ze źródeł odnawialnych, ale nam to raczej nie grozi przez najbliższe parę(naście) lat. Drugim aspektem jest wspomniana przeze mnie już wcześniej produkcja. Samochód spalinowy, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, jest produktem całkiem nieźle podlegający recyklingowi. 90 o ile nie więcej procent stanowi metal, który da się odzyskać a elementy które mogą sprawić troszkę więcej kłopotów to elektronika i plastikowe wykończenia.
Jak się przyjrzymy elektrykom sprawa niby wygląda dość podobnie. Metalowa karoseria i elementy silnika, szyby, elektronika…….. i akumulatory. Akumulatory które nie dość, że przy produkcji niekoniecznie są ekologiczne, to jeszcze na dodatek stanowią ogromny problem przy ewentualnym złomowaniu auta. Mówiąc delikatnie, to co wchodzi w skład akumulatorów przyjazne środowisku nie jest, a sama ich konstrukcja odstrasza od jakiejkolwiek formy recyclingu (gdzieś się doczytałem, że w 2021 szacunkowy poziom recyclingu takich baterii to 5%).
Były próby wykorzystywania takich baterii w bankach energii czy przy instalacjach fotowoltaicznych, ale parę wypadków doprowadziło do śmierci tego pomysłu (w chinach jest to wręcz prawnie zabronione).
Fakt jest faktem, że teoretycznie samochody elektryczne powinny być wytrzymalsze niż ich starzy spalinowi bracia. Silniki elektryczne są stosunkowo proste w budowie i mało co w nich może się zepsuć, akumulatory praktycznie bezobsługowe z czasem życia liczonym w setkach tysięcy kilometrów a elektronika jest już na tyle dojrzała, że nie powinna zaskakiwać ale….
No właśnie… jak sądzicie… jaki procent firm motoryzacyjnych będzie sprzedawała auta z myślą o ich wykorzystywaniu przez dekady ?
“Kup pan nasze auto i nie kupuj następnego przez 10 lat…”
Uśmiechnęliście się na samą myśl ?
Prawda jest taka, że ten cały EKO szturm nie ma nic wspólnego z ekologią. Samochody elektryczne to pieśń przyszłości, po tym jak ktoś wykombinuje jak zatankować takiego elektryka nie spędzając paru godzin gapiąc się na przepływające elektrony, a świat dostosuje infrastrukturę energetyczna do zapotrzebowania wygenerowanego przez użytkowników takich aut. Kupując pierdyliard ekotorebek nie jesteś bardziej ekologiczny niż właściciel jednej zwykłej użytkowanej przez długi okres czasu, a jeśli zmieniasz telefon tylko dlatego bo ten nowszy jest wykonany z plastiku odzyskanego z korków od butelek to po prostu czuj się wkręcony.
To co obecnie się obserwuje to bezczelny skok na naszą kasę, pod sztandarem wzniosłych haseł i chwytliwych sloganów.
Nie ma co wierzyć, że jakakolwiek korpo, której jedynym sensem istnienia jest zysk, zainteresuje się szczęściem naszej planety. Wiara, że giganci rynku AGD lub RTV są zainteresowani by ich produkty były produkowane z jak najmniejsza szkodą dla planety jest jak próba wiary we wróżki. Producenci aut niezależnie co by nie mówili, raczej się od nich niczym nie różnią.
Jedyny powód dla którego macie wymienić swój stary sprzęt to ich zysk ze sprzedaży nowego. A jeżeli na dodatek uda się doprowadzić do tego, że zostaniecie do tego zmuszeni przez zagonione do rogu państwa ?
Będzie super.
Pod hasłem ekologii wymienimy samochody, AGD, elektronikę i co tylko jeszcze da się podciągnąć pod to słowo (a kreatywność w tym kierunku jest zaprawdę wielka) a stare odstawimy na złom i śmietnik. Najlepiej gdzieś w azjii. Tak byśmy szczęśliwi mogli powiedzieć, że u nas panują czyste technologie a świadomość ekologiczna kwitnie.
A tak naprawdę wystarczyło by nie marnować. Naprawić zamiast wymienić, nie kupować nowego telefonu tylko dlatego, że pojawił się nowy model, pralki bo ta nowa ma 5 nowych programów których nigdy nie użyjemy, a mebli wywalać bo się znudziły.
Bo ekologia moi drodzy polega nie na tym by biegać w codziennie nowej koszulce z napisem jestem eko, tylko na oszczędzaniu zasobów tego naszego biednego globusika. I w tym jest chyba największy problem. Bo z tym ciężko się obnosić (proszę mi wskazać kogoś kto się będzie CHWALIŁ tym że już od 10 lat jeździ tym samym samochodem) i nie jest się trendy. Nie WIDAĆ po nas jak bardzo się staramy uratować ten świat. A, że jeszcze na dodatek robimy coś wbrew producentom naszych umilaczy życia to na dodatek jest to naprawdę cholernie trudne ( próbował toś kiedyś kupić części do 10 letniej lodówki ?? ja próbowałem – skończyło się tak, że dorobiłem ).
Ja naprawdę chciałbym wierzyć, że jestem uprzedzony i uprawiam czarnowidztwo. Że świat się zmienił i wszyscy myślą o szczęściu naszej planety, przyszłości naszych dzieci i poprawy egzystencji miliardów ludzi na tym świecie. No chciałbym ….
Ale już parę razy Wam mówiłem że jestem pesymistą, prawda?