Boening
Dziś natrafiłem na drugi materiał o problemach Boeninga.
No dobra… ciężko powiedzieć że problemach, bo jeżeli ktoś z pełną świadomością się pogrąża, to raczej ciężko powiedzieć że ma problem. Chyba że mówimy o problemach z własną wizją tego jaki jest cel istnienia firmy.
Ok. Przyjmijmy, że oba filmy, i ten Netflixa i ten Amazona, mają na celu zbudować napięcie i zbudować atmosferę. Na pewno też wiele rzeczy upraszczają i spłycają opierając się na stawianej tezie. Ale z drugiej strony, co by nie mówić, stwierdzenie że coś z tą firmą jest nie tak samo się narzuca.
737 Max to chyba wręcz symbol tego jak nie powinno się projektować samolotów. Redukcja nadmiarowości, pójście na skróty przy wdrażaniu oprogramowania kontrolującego model lotu oraz narzucanie abstrakcyjnego tempa montażu.
A mówimy tu nie o chińskim producencie butów, tylko dumnej amerykańskiej korporacji, szczycącej się dbałością o bezpieczeństwo tworzonych produktów, z gigantyczną tradycją i doświadczeniem. Mówimy o firmie tworzącej jedne z najbardziej skomplikowanych maszyn służących człowiekowi, w której nawet najdrobniejsza awaria może spowodować śmierć i zniszczenie. Maszynie składającej się z milionów części, kilometrów kabli i wartej setki milionów dolarów, która ma służyć przez dekady…
Oj no i mamy problem.
Był kiedyś taki dowcip.
Wiecie czemu mercedes w latach 80 prawie upadł ?
Bo produkował samochody które się nie psuły…
A wracając do Boeninga i samolotów co to je produkuje. Firma stanął przed maluśkim problemem. Ich produkty się nie psuły. Latały 20 … 30 lat, zmieniając właścicieli, malowania i odwiedzane kontynenty. Ok, były mało ekonomiczne, siermiężne i coraz trudniej było je utrzymać w dobrym stanie, ale jako produkt wciąż zajmowały miejsce w przestrzeni.
Firmie to zasadniczo nie przeszkadzało, pewnie coś tam skapywało z konserwacji, ale problem był gdzie indziej. Problem polegał na tym, że słupki w Excelu się nie zgadzały. Głównie księgowym. Inżynierowie zapewne swoje wykresy lubili, ale księgowi co lubią słowo „zysk” i „dywidenda” inżynierskiej „stabilności” zapewne mocno nie trawili.
A że korporacja przechodziła właśnie zmiany strukturalne, to nagle bezpieczna stabilność przegrała z sympatycznym zyskiem.
Zyskiem dla kierownictwa, dla udziałowców, dla ludzi którzy potrafili usprawnić.
Udowodnić, że jakaś część może być miej solidnie zbudowana,
że system nie musi być dublowany, bo przecież szansa na awarię w tym miejscu jest minimalna,
że można przyśpieszyć budowę samolotu, po prostu narzucając bardziej rygorystyczne normy czasowe,
że kontrola powykonawcza może być mniej rygorystyczna,
że pilotów nie trzeba szkolić
że …….
zasadniczo wpiszcie co chcecie, a jest spora szansa że traficie.
Obejrzałem drugi film pokazujący zasadniczo trzy rzeczy
Pazerność i bezkarność ludzi zarządzających,
bezrozumne dążenie do zysków
upadek etosu produkcji
Mógłbym jeszcze dodać chore pojęcie kapitalizmu, które prowadzi do patologicznej korupcji ( grzecznie zwanej lobbystką ) ale to już by było zapewne krzywdzące uogólnienie…
Boening miał pecha, bo nie produkuje klocków dla dzieci ( choć mam dziwne wrażenie że jak ktoś by kazał ludziom z LEGO zrobić samolot, bo mógłby on się okazać trwalszy od obecnie produkowanych samolotów ) tylko maszyny w których nadgorliwe oprogramowanie może tak zaskoczyć pilota, że ten nie będzie umiał lub po prostu nie będzie miał czasu się zorientować co się dzieje. Maszyny w których jak puści jakiś element, to morze nagle wyparować fragment poszycia samolotu, a wadliwa bateria nie wypali dziury w spodniach tylko zrobi troszkę więcej szkód.
Miał pecha, bo kolumna w tabelce „możliwa utrata jednostek podczas eksploatacji” z wynikiem 15 nie powinna trafić do mediów. Tak samo jak wymiana zdań pomiędzy pilotami doświadczalnymi, określająca stan wprowadzanego na rynek samolotu.
Miał pecha, ale wylądował miękko. No bo zaraz. Jak to firma produkująca dla zbrojeniówki w USA, zapewniająca dziesiątki tysięcy miejsc pracy i generująca przychodu dla skarbu państwa miała by mieć problemy przez jakieś ofiary lotnicze ?
Nie oszukujmy się. Zgaduje że w stanach więcej osób ginie na drogach tydzień niż w wyniku katastrof wynikających z niedbałości Boeninga.
Sprawę trzeba było rozmyć ( cudownie podkładająca się FAA ) znaleźć jakieś niegroźne kozły ofiarne by wykazać jak to się jest stanowczym, pieprznąć jakie formułki o nadzorze, poprawie jakości oraz głębokim zaangażowaniu i rozejdzie się po kościach.
I świat się kręci dalej.
Linie lotnicze zapewne korzystają z tych samolotów z lekko ściśniętymi pośladami, ale są zadowolone bo samoloty są faktycznie bardziej ekonomiczne w użytkowaniu, a to generuje oszczędności, a więc zysk. Boening sprzedaje ten sam samolot bez jakiś większych konsekwencji i generuje zysk. Pracownicy mają zysk od kochanego pracodawcy. Państwo zyskuje podatki.
Wszyscy mają zysk
No może poza nami.
Bo my z tego zysku nie mamy żadnego.
Kupujemy bilety na cudownie zoptymalizowany i ekonomiczny samolot, potem wsiadamy do optymalnie wyprodukowanego samochodu, a w domu usiądziemy przed telewizorem co po pięciu latach ulegnie biodegradacji – oczywiście w optymalny sposób.
Bo czasy gdy produkt miał służyć chyba minęły, teraz produkt ma być kupiony. Najlepiej jak najczęściej.
A jak jakiś producent ma jaja to jeszcze będzie wmawiał przy tym że to dla ekologii i dobra planety.
Pamiętam czasy starych merców o których krążyły opowieści że można wlać olej po frytkach i pojedzie.
Pamiętam Nokie 5110 które poza funkcją dzwonienia posiadały funkcje młotka i środków obrony osobistej.
Pamiętam jak Boening był synonimem, może niekoniecznie najnowocześniejszego, ale na pewno bezpiecznego samolotu.
Pamiętam też czasy gdy w zimie opad śniegu oznaczał, że przejazd na drugi koniec warszawy nie będzie trwał dwa razy dłużej bo takie korki bo jakiś pajac nie okiełznał swojego ego/samochodu ( niepotrzebne skreślić), tylko prosty fakt, że najpierw będzie trzeba ten samochód znaleźć a potem odkopać.
I wiecie co ?
Nie bez kozery ten ostatni akapit, bo tak myślę, że to ostatnie również wynika ze ślepego podążania za zyskiem. Bez zastanowienia się, że tu konsekwencje mogą być dużo poważniejsze niż utrata wizerunku.