Urlop, urlop i po urlopie….
No i ten wspaniały, upragniony i bezcenny okres kiedy zapomina się o pracy, i wydaje ciężko oszczędzone pieniążki na chwilę relaksu się skończył. Nie dość że nastąpiło pożegnanie z Chorwacją, to jeszcze sposób podróżowania się zmienił.
Nie oszukujmy się, ja cholera się boję latać. Jako gorący wielbiciel serii „Katastrofy lotnicze” z dość bujną wyobraźnią i ( może dość podstawową ale niestety wystarczającą ) wiedzą w zakresie konstrukcji lotniczych i praw fizyki, może nie doszedłem do poziomu fobii, ale nie ma co się oszukiwać, nie czuję się w samolocie komfortowo.
Tym bardziej jak ta latająca przerośnięta puszka po piwie trafia na turbulencje tuż po starcie i sprawdza przy jakim spadku pionowym pasażerowie zaczynają wrzeszczeć i modlić się do bogów wszelakich. Atrakcje związane z wytrząsaniem na dużych wysokościach może już nie były tak spektakularne, ale zdążyłem bardzo dokładnie się zapoznać z ilością torebek papierowych zabunkrowanych w fotelach przed pasażerami, i jak bardzo zieleń twarzy nie współgra z kobiecym makijażem.
Ja byłem dzielny, normalnie jak skała. Jak po pierwszym nurkowaniu złapałem za rączkę fotela to prawie cały lot zastanawiałem się czy potem oderwę od niej rękę, czy będę musiał ją wykupić od linii lotniczych bo już mi się palce nie rozprostują i z ręki tej rączki nie wypuszczę.
No ok, lot na Kretę, trwał 2,5godziny ( z pobytem na lotnisku prawie 6 ), co brzmi lepiej niż 25+ w samochodzie, ale z tego drugiego można wysiąść jak się ma chwilowy dość wrażeń, a z tej metalowej tuby, w trakcie podróży wysiadać raczej nie wypada.
Zresztą ja mam jakieś takie lekkie fatum, 3 razy leciałem i 3 razy droga TAM była z przygodami, a Z POWROTEM w miarę normalna.

W każdym razie tydzień temu wróciłem do naszego wspaniałego grajdołka, roboty i tego wszystkiego co nazywa się codziennością.
I tak powiem Wam szczerze, że za każdym razem jak Tu wracam, chodzi za mną jedna myśl.
Że zwiedzanie świata powinno być obowiązkowe.
Odwiedziny w innych krajach, kulturach i społecznościach.
I to nie jako forma relaksu, ale jako forma przymusowej edukacji.
Bo podczas takich podróży nagle odkrywa się że poza swojskim „Cudze chwalicie swojego nie znacie” które wielokrotnie okazuje się nad wyraz prawdziwe, pojawia się drugie lustrzane…. „Swoje chwalicie, cudzego nie znacie.
Szczególnie jeżeli taka podróż nie odbywa się do hotelu all inclusive, i przynależna mu plażą, ale do maleńkiego hoteliku wciśniętego w nie za dużej miejscowości. Jak ma się możliwość ( lub potrzebę ) wychylenia głowy z nad szklanki z drinkiem i darmowym żarciem oraz nad zorganizowane rajdy z przewodnikiem pójdzie się po prostu połazić.
Ok .. łażenie po mieścinie na Krecie nieco przypomina rajd przez pole minowe, ale to głównie ze względu na nasze przyzwyczajenia i mentalność tambylców, ale to zupełnie inna opowieść.
Jak się wyjdzie z tej strefy w której pływamy jak pączuś opromienieni słowem TURYSTA ( po grecku brzmi to mniej więcej jak DOCHÓD ) i zaczniemy się szwendać po uliczkach które nie są tak atrakcyjne dla dochodzu narodowego, zobaczycie ….
Ja osobiście zobaczyłem pokomunistyczną Polskę.
Zaskoczeni ? Spodziewaliście się innego stwierdzenia?
To może się wytłumaczę.
Może ci młodzi nie pamiętają, ale ja pamiętając schyłek tej epoki wspominam takie wszechobecne wrażenie tumiwisizmu i braku chęci. Po co dbać, po co ma być ładnie, po co mam się interesować. Szaroburo i smutno.
Czemu łączę to z Kretą? Bo też miałem wrażenie, że jak wyjdziemy poza rejon uczęszczany przez turystów, nagle natrafiamy na zupełnie inne oblicze Grecji.
Na oblicze kraju, który zmaga się z potężnym kryzysem, w którym koszty utrzymania się, są wyższe niż u nas a średnie wynagrodzenie jest niższe, W kraju który przeżył gigantyczne załamanie gospodarcze ma najniższy w Europie wskaźnik wolności gospodarczej.
Po prostu wrażenie jest takie, jakby komuś przestało się chcieć….
Fragment tynku odpadł ? Ściana stoi więc to nie problem. Trzeba coś wyrzucić, to może walnijmy to tam bo jest wolne miejsce. Skoro nie trzeba się tym zajmować bo nikomu zbytnie nie przeszkadza to po co się męczyć. Jak zacznie przeszkadzać to się zrobi.
Zresztą chyba częściowo jest to mentalność Greków. Nazwijmy to taka optymalizacja wysiłku.
Jak kręci się jakiś turysta, to taki bałagan może urazić jego delikatne uczucia i oczy. Albo biedak się nie daj boże potknie o coś i krzywdę sobie zrobi. Tu musimy się ogarnąć. Mamy wspaniałe sklepiki, cudowne knajpki i zakątki i utrzymany porządek.
W miejscach gdzie są sami ( lub zdecydowana przewaga ) lokalsów, już takiego przymusi nie czuć. Jest mniej dopieszczone, śliczniusie i zadbane.
Ja wiem, że w samej Warszawie można zaliczyć takie miejsca, w których masz wrażenie że trafiłeś do jakiegoś skansenu ( przy czym to bardzo łagodne określenie ), ale na Krecie było to bardziej …… ogólne.
Naprawdę jak wróciłem do Polski, to miałem wrażenie że u nas to wszystko jest jakoś tak bardziej, ogarnięte.
Innym aspektem są sami ludzie. Kiedyś może bym powiedział, że są mniej zabiegani, spokojniejsi i bardziej towarzyscy niż my.
Ale po tym wyjeździe, już głębiej bym się nad tym zastanowił. Wydaje mi się, że dogoniło już ich iście „zachodnie” zabieganie, w którym ta kultura spokoju się z lekka wycofała. Nadal znajdziemy zakątki w którym przesiadują grupki Greków prowadzących swoje dyskusje przy kawie lub piwie. W sklepiku przed hotelem którejś nocy okoliczni zrobili sobie grilla przy którym siedziało parę osób, a okoliczny gliniarz co wieczór przesiadywał z rodziną na tarasie przed domem. Ale może to kwestia że tym razem miejscowości były większe, lub po prostu sezon i pogoda nie sprzyjał.
To wstrząsające oświadczenie, ale Grecy naprawdę są tacy sami. Możesz trafić na kretyna i pieniacza, lub mieć szczęście i spotkać samych uśmiechniętych i życzliwych.
No może poza wyjątkiem, z którym w Polsce się nie spotkałem. By właściciel knajpy i sąsiedniego hotelu, dosiadał się do Ciebie i miał ochotę po prostu pogadać. I robił to nie raz, tylko za każdym razem jak Cię spotkał. To był okruch tych starych wspomnień z Krety.
Więc jak było ?
Powiedział bym, że musicie się przekonać. Nie uwierzyć w przewodniki, YouTuby, Tiktoki czy inne media. Nie słuchali sfrustrowanych zaskoczonych światem, ani idyllicznych opowieści o pięknych plażach, uśmiechniętych ludziach i cudownym żarciu.
No dobra… w żarcie możecie uwierzyć +5kg przy ciągłym ruchu o czymś świadczy.
Moja prywatna i subiektywna opinia o Krecie się nie zmieniła.
Tak jak Dalmacja, jest to miejsce w które z chęcią bym wracał. W którym czułem się dobrze, i byłem w stanie wczuć się w atmosferę i ludzi. W przeciwieństwie do Turcji w której nie potrafiłem się odnaleźć, tutaj było to coś co powoduje uśmiech.
Może to ten jednak ciut większy luz niż u nas, może widoki…..
Cholera … a może to po prostu sam urlop powodujący, że wszędzie jest zajebiście gdy nie trzeba 8 – 12 godzin harować jak wół ?
Zanim zostanę ukamieniowany, za to, że nie wspomniałem o najważniejszym, czyli greckich zabytkach i kulturze to uprzedzę, że żadna kultura mnie nie napadła, a co do zabytków, to jeszcze coś napiszę w kontekście zwiedzania Chani, Retimno oraz ruin Polyrrini





