Kto prosił jabłko na desce ?
Sześciogodzinny sparring z urządzeniem marki Apple, ustanowiło mnie w przekonaniu, że do tej marki nie pasuję. Aluminiowa deska do krojenia zwana iPadem podczas czyszczenia do ustawień fabrycznych, wycięła sobie coś za dużo i uzyskałem permanentne recovery.
Pies trącał skubańca, że zmarnowałem część swojego życia na testy, jak działa iTunes na różnych komputerach i czym różnią się kabelki od siebie. Pies trącał również bolące palce od treningu wszelakich kombinacji naciskania dowolnych klawiszy na obudowie, ale rozmowy z serwisantami Apple doprowadziły mnie do ciężkiego kryzysu wiary.
Takiej ilości czułości … zrozumienia i chęci pomocy już dawno nie doświadczyłem. Serwisant nr1 przez 48 minut wspierał mnie jak umiał ( wprawdzie zgodnie z tym samym TIDem serwisowym który już przerobiłem – ale nie miałem serca go uświadamiać ), a pani przy której urządzenie na koniec próbowałem zmusić do fabrycznego czyszczenia z poziomu iTunes miło ze mną gawędziła od 15.20 do 16.40.
Tylko Pan serwisant numer dwa wiarę w ludzi mi przywrócił diagnozą, że iPad jest uwalony, ma uszkodzoną płytę główną i trzeba zawieść urządzenie do serwisu. Pożegnał mnie słowami “że cieszy się, że mógł mi pomóc” co do tej pory zastanawia mnie czy tak ma zapisane w instrukcji postępowania z klientami, czy tak z przyzwyczajenia mu się powiedziało. 20 minut później kolejna kombinacja komp / kabel / klawiszologia przywróciła deskę do życia co sugeruje, że płyta główna jednak się nie uszkodziła poprzez sugestię wyczyszczenia systemu.
Na prawdę mam nadzieję, że tym ludziom płacą konkretne pieniążki za wytrzymywanie tych rozmów. Szczególnie mam nadzieje, że Pani serwisantka która w raz ze mną przetrwałą proces odzyskiwania systemu, polegający na patrzeniu na pasek podstępu przez 20 minut nie będzie miała problemu przez rozmowę ze mną. Przyznała się, że niestety rozliczają ją z czasu który poświęca na wsparcie użytkownika.
Jutro kolejny dzień na zabawę z urządzeniem które wie lepiej jak mnie uszczęśliwić. Tym razem muszę nauczyć go amnezji, bo wbiło sobie do głowy, że ma jednego właściciela i ni cholery nie chce o tym zapomnieć. Boję się, że będę musiał znowu zadzwonić do Appla, a to się mogło by skończyć przejściem na weganizm, chodzeniem z pacyfą na piersi i mówienia do wszystkich o miłości do jabłek.