Wróciłem
Dwa i pół tygodnia temu zaczęła się moja walka z Covid-19. Walka która jeszcze się nie skończyła i która mogła się skończyć jako ostatni wpis w mojej historii.
Trafiło mnie klasycznie, wysoka gorączka, coraz większe problemy z oddychaniem, coraz mniej kontaktu ze światem. Debilne teleporady które tylko pogarszały mój stan, a w końcu pierwsza wizyta karetki i wizyta w Szpitalu Brudnowskim. Test i wynik szpitalny na obecność wirusa pozytywny. Pierwsze kroplówki, antybiotyki i wypis do domu. W domu coraz gorzej, aż do momentu gdy prawie nie jestem w stanie oddychać. Kolejna karetka i tym razem już Wojewódzki Szpital Zakaźny i decyzja lekarzy – zostaje na leczenie. Kolejnych dwu dni nie pamiętam. Nie wiem co się działo, pamiętam troskę pielęgniarek, opiekę lekarzy i walkę o każdy oddech. Maska tlenowa była jedynym co dawało mi szansę na oddech i na to by w jakikolwiek sposób egzystować. Moim sukcesem było wstać z łóżka szpitalnego i przejście dwu metrów do toalety, wyczynem zjedzenie posiłku, a rozmowa czymś co wydaje się być ledwo w zasięgu możliwości.
W między czasie lekarze walczą o mnie i moje zdrowie. Kroplówki, antybiotyki i sterydy dożylne i w tabletkach. Zaczyna się powolna poprawa, pierwsze godziny bez tlenu, pierwsze małe sukcesy i pierwsze momenty w których lekarze zaczynają mówić o poprawie.
Nie będę mówił jak wyglądały kolejne dni, w których dochodziłem do siebie. Były lepsze chwile i gorsze. Były momenty kiedy głowa szwankowała i miałem ataki ślepej atawistycznej paniki, momenty gdy wracały lęki przed utratą oddechu i strach przed każdą kolejną chwilą.
Wypisali mnie w piątek, po 10 dniach pobytu w szpitalu, podczas których o moje życie walczyli wspaniali lekarze i pielęgniarki. To dzięki Nim mogę teraz do Was to napisać i dzięki Nim mogę kontynuować swoja przygodę na tym świecie.
Nigdy nie będę w stanie Im podziękować za to co mi dali przez te dni kiedy byłem pod Ich opieką. Widziałem Ich codzienną walkę o każdego z nas, ich zmęczenie a czasem rozpacz i bezsilność.
Wróciłem do domu inny. Fizycznie w ciągu dwu tygodni straciłem prawie 8 kilo wagi, a w szczytowym stadium choroby utraciłem 55% objętości płuc. Z konsekwencjami choroby będę walczył jeszcze tygodnie jeśli nie miesiące. Ból w klatce piersiowej, kaszel, koszmarne osłabienie które mnie nie chce opuścić to na najbliższe dni będzie moja codzienność.
Po co to wszystko napisałem ?
Po to byście na siebie uważali. Byście nie wierzyli w bzdury, że to niegroźne. Byście dbali o siebie nawzajem. Bo ta choroba robi z człowieka szmatę. Bezbronną, bezwolną i bezsilną szmatę, która leży i modli się o każdy oddech.
Chcę też podziękować tym wszystkim którzy się o mnie martwili, którzy słali życzenia powrotu do zdrowia i którzy byli ze mną duchem w tych ciężkich dla mnie chwilach. Nie pisałem, nie odpowiadałem… wybaczcie, dopiero dziś jestem w stanie myśleć o czymś innym niż powrót do normalnego życia.