Męskie obowiązki….

Są takie dni gdy dojrzały i stateczny mężczyzna jest zmuszany do czynności które są dla niego obce i niezgodne z jego samczą naturą. Dni w których oczekiwane są dwa elementy które mnie osobiście przerastają w sposób makabryczny.

  1. Taniec …….
  2. ……. w parze ( znaczy z kimś …. a nie spowity obłokiem z czajnika )

Przyznaję się, że kombinacja tych dwu elementów jest dla mnie stresująca i wymaga nad wyraz potężnej siły woli oraz nieustannego skupienia. I nie ma co ukrywać, że nie jest to jakiś ostatnio nabyty syndrom, tylko tak było zawsze. W liceum byłem specjalistą od podpierania ścian i grzania ławy z okazyjnymi zapędami na DJ-a, na studiach ….. nie było jakoś okazji a w życiu dojrzałym … było jeszcze mniej okazji lub też udawał mi się przed tym skutecznie uciekać.

I to nie jest tak, że nie lubię muzyki, lub że nie lubię przy niej czasem podrygiwać.

Lubię

Ale jeśli chodzi o tańce zespołowe mam parę malutkich problemików.

Po pierwsze NIE UMIEM tańczyć w parze.

Po drugie wpadam w panikę w momencie gdy druga strona oczekuje ode mnie bym ją „prowadził”

Po trzecie to oczekiwanie że się zna jakieś „kroki”

To wszystko powoduje iż na myśl o tańcu powoduje iż pojawiają się zimne poty oraz stany lękowe, tym bardziej, że natychmiast stające dęba włoski na karku informują iż cała sala skupia się właśnie na mnie i oczekuje jakiejś spektakularnej wpadki.

A no i to przeświadczenie, że na koniec „tańca” partnerka z ulga żegna się w poszukiwaniu lepiej wyedukowanego tanecznie partnera – to zawsze chyba najbardziej podkopywało moje ego.

Ustalmy jedno.

Naprawdę lubię poszaleć w rytm muzyki. Powygłupiać się… pomachać rękami, odstawić pogo w przy uderzających z głośników basów. Ale jest to moje spontaniczne gibanie się. Takie gdy muzyka prowadzi i podpowiada czy machamy ręką czy nogą i w którą stronę. Nie ma w tym niczego z choreografii, układów tanecznych czy powagi. Nie mam w sobie nic z tancerza, który odczytuje potrzeby partnerki i posiada szósty zmysł w kwestii kolejnych elementów układu. Nieee moja intuicja taneczna jest na poziomie wiedzy o prądach powietrznych w strefie subarktycznej. Ja bardzo często sam nie wiem co zaraz będę robił, a co tu dopiero mówić by coś planować.

Przy każdej „nauce” tańca przypominają mi się nieśmiertelne słowa z musicalu „Metro” – „one two fru sru”. Nie umiem …. Może to kwestia mojego jednowątkowego mózgu który potrafi albo liczyć do czterech albo przestawiać kończyny w rytm muzyki. Nie wiem.

Wiem że zbliża się sylwester…. A to oznacza problemy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *