Gdy nazwa czyni cenę…
Żyjemy w śmiesznym świecie. Takim w którym co pewien okres czasu cenę wyznacza nie sam produkt czy jego jakość, ale bardziej nazwa producenta lub przypięta do niego etykietka.
I już znaczenie ma nie tyle czy produkt sam z siebie jest wart swojej ceny tylko jak bardzo można do niego dorobić legendę by go wypchnąć za jakieś astronomiczne pieniądze.
Oczywiście najbardziej amajzing pod tym względem wydawał mi się Apple ze swoimi produktami. Nie ma co ukrywać, robią porządne produkty, w solidnym ekosystemie który potrafił się obronić przed zarzutami o dojenie klienta. Czasem jednak ciężko się oprzeć wrażeniu, że ceny to mnożnik ceny produkcji. Steve doprowadził swoja markę do sytuacji w której dla niektórych Apple oznaczał praktycznie religię, a zwrócenie uwagi na co poniektóre niedociągnięcia były posądzane o bluźnierstwo.
Nieco podobnie było z markami BMW czy Technics oraz innymi tak zwanymi markami „premium”. Otrzymywało się zazwyczaj produkt ciut staranniej wykonany niż w tej plebejskiej wersji, z dorobioną legendą i wszyscy byli zadowoleni. Kłopot się pojawił jak się okazało, że firm jest coraz więcej a przetasowania co jest premium, a co nie, są coraz bardziej dynamiczne ( spróbujcie sobie przypomnieć ile lat temu marka Huawei pojawiła się na rynku europejskim jako tani zamiennik Samsunga i jak przez ten czas zmienił się jej wizerunek )
To było zbyt proste, i jakiś spec od marketingu wymyślił lepszy sposób.
Wymyślił „specjalizacje” produktu.
I tak w chwili obecnej, w pewnym sklepie sportowym stałem jak wół podziwiając podkoszulki. Były podkoszulki trekkingowe, dla biegających, dla tenisistów. Na aerobik musza być koniecznie inne koszulki niż do jogi, żaden porządny turysta pieszy nie będzie nosił zwykłych bawełnianych podkoszulek ( tak pamiętam że trekkingowe już wymieniałem ) a dzieciak grający w piłkę nożną to zapewne w takiej podkoszulce by uległ samozagładzie. Pan z obsługi prawie się wzdrygnął ze wstrętem jak poprosiłem zwykłą koszulkę z nadrukiem.
Ok .. na pewno są różnice w szyciu koszulek dla profesjonalistów w danej dyscyplinie sportowej, ale jak ktoś mi znajdzie różnice w koszulce do wędrówki pieszej, trekkingu i „codziennego treningu” to się ucieszę.
Kolejnym miejscem gdzie daje się zauważyć podobną tendencję jest żywność. Mamy produkty „dla” ( przy czym słowo za “dla” można wstawić w miarę dowolne było nośne – aktywnych, fit, mężczyzn, kobiet… ) oraz produkty „bez” ( z czego króluje bez cukru, tłuszczu czy konserwantów ). W żywności jest o tyle fajnie, że można stosować kombinacje w celu podbicia ceny. Jeżeli do słowa jogurt dodamy kombinacje „aktywnych mężczyzn” z mnożnikiem „bez konserwantów i cukru” to już można ładnie podnieść cenę bo przecież to produkt wręcz z innej półki. I kit, że różnica w składzie praktycznie nie istnieje…. Kto to sprawdzi ?
Choć i tak najwyższy poziom absurdu i tak mnie atakuje jak zaglądam do „swojej” branży. Tu pojawiło się jedno z cudowniejszych dzieci marketingu…. Słowo „gamingowe”. Dla tych co niekoniecznie z językami obcymi, usłużnie donoszę, że chodzi o fakt że dany produkt jest „dla graczy”.
Wydawało by się, że można w tym miejscu pomyśleć o monitorze, komputerze… ok .. karcie graficznej czy głośnikach… ale idzie to dalej. Gamingowe mamy klawiatury i myszki ( szybsze o milisekundy ) podkładki ( zapewne myszka się na nich lepiej ślizga ) oraz uwaga … biurka czy plecaki ( nie pytajcie … też nie wiem ). W większości przypadków odbiorca w życiu by nie odczuł różnicy pomiędzy „zwykłą” a tą „lepszą” klawiaturą, ale wydoić go można. Tym bardziej, że w dużej mierze jest to skierowane na młodzież, która nie rozumie, że wbija jej się do głowy durne teksty i zdziera kasę za szumny dopisek. A im młodszy tym bardziej się wkręca w hasła typu będziesz bardziej „pro” lub będziesz się wyróżniać w grze. Dodaje się parę festyńskich diod by się świeciło, nadaje się drapieżną nazwę kojarzącą się z szybkością i myk …… sprzedaje się dwa razy drożej.
No bo powiedzcie … czy ktoś z Was kupiłby świecąca na wszystkie kolory tęczy klawiaturę za 600 pln podłączonej przez kabel do kompa ( mógłbym jeszcze dodać że działającą w większości przypadków tak jak ¾ innych klawiatur gdyż ograniczeniem jest sam interfejs USB ) gdyby się choć przez chwilę zastanowił ?
Nieeeee moi drodzy bo tu chodzi o to by nas pomiziać tak byśmy coś kupili….. co normalnie byśmy wyśmiali.
Marki premium, dawały nam poczucie że jesteśmy lepsi niż te bidoki co używają pośledniejszych marek. Kiedyś to się liczyło gdyż producenci dbali o to by ich renoma nie poszła z dymem wraz z awaryjnością sprzętu, teraz …. nie oszukujmy się …. mają to gdzieś.
Teraz zostały same hasła i slogany, dzięki którymi czujemy się bardziej dowartościowani. Etykietka nam mówi, że bardziej o siebie dbamy, kochamy przyrodę i ogólnie stajemy się lepszymi ludźmi.
Dzięki nadrukowi na opakowaniu nie musimy się już zastanawiać co mamy kupić jeżeli jesteśmy dojrzałym mężczyzną co stara się być aktywny. Metka nam powie czy jesteśmy wśród tych pięknych i charyzmatycznych chodzących w koszulkach typu „slim” czy też sprzedawca rzuci nam ochłap w rozmiarówce „standard”.
Żyjemy w śmiesznym świecie, w którym etykietka produktu w sklepie mówi kim chciałbyś być i jakie masz o sobie mniemanie.
PS. Napisałem to na klawiaturze „gamingowego” laptopa… kiedyś byłby to laptop sprzedawany jako mocna konfiguracja do pracy graficznej lub inżynierskiej, ale dodano do niego świecące logo na klapie i puszczona jako seria „dla gracza”. Wtedy jeszcze do ceny doszło „tylko” 200 – 300 złotych za porządną konfiguracje. Teraz ten sam laptop jest wart prawie 2x więcej ( aczkolwiek to ma jeszcze źródło w problemach z podzespołami elektronicznymi )
Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć że w międzyczasie zjadłem jogurcik. Zwykły
No dobra….. był bez konserwantów.