Tutejszy co się pieni – dzień pierwszy

W zeszłym tygodniu miałem przyjemność uciec do codzienności i wyjechać w Pieniny. 

By nie zwariować, by przestać myśleć i by trochę nacieszyć się tym co daje mi naprawdę wytchnienie od tej wielkomiejskiej szarej rzeczywistości i pracowego zabiegania. Uciec w góry, do ciszy przyrody i widoku natury w zamian betonowej dżungli.

Powiem szczerze, że powoli się to staje dla mnie najlepszym sposobem na odreagowanie tego wszystkiego co dzieje się wokół w ostatnich czasach.

Jestem sobie sterem żeglarzem i okrętem który odpowiada za swoje własne błędy i ponosi konsekwencje swoich czynów. Nie muszę planować, martwić się czy wszyscy będą zadowoleni i czy nie daj Boże komuś czegoś nie spieprze.

No dobra czasem planuje jak zobaczyć jak najwięcej lub dotrzeć w konkretne miejsce.ale…

Pierwszy dzień wyjazdu, pobudka o 8, śniadanie, pakowanie się i na szlak. Prognoza optymistyczna w komórca zderza się z mokrą rzeczywistością za drzwiami. W pysk wieje mżawką a szarobure chmury przewalają się nad głową.

Ale no ni cholery nie będę siedział w domu gdy kolory jesieni na wyciągnięcie ręki. Przynajsę się ze skantowałem, bo zamiast drałować na górę na piechotę skorzystałem z działającego w Jaworkach wyciągu wjechałem jak panisko na górę.

A na górze nagle okazało się, że może nie będzie tak tragicznie jak się zapowiadało, bo poiędzy szarością zaczęło się coraz odważniej pojawiać błękitne niebo.

Powiem więcej, nie dość że się przecierało to na dodatek zaczęło się robić ….. malowniczo.

Chmury, niebo i jesienne kolory wokół zaczęły coraz śmielej pokazywać, że ten dzień stracony nie będzie.

W planach schronisko pod Durbaszką więc czas skończyć z podziwianiem panoramy i na szlak. Zasadniczo kierunek na Wysoką drogą która pomału ale zdecydowanie ciągle prowadzi w górę, co u tak zaawansowanego taternika jak ja doprowadza dość szybko do myśli samobójczych i marzeniu o jakimkolwiek środku transportu. Jedyne co pociesza, że podobną formę prezentuje ¾ osób na szlaku. No właśnie.

Robi się ciut gęsto bo Ci wszyscy co bardziej ambitnie niż ja, rozpoczynali przez wąwóz Homole dołączyli się do szlaku.

Umówmy się.

Nie jestem jakimś ekstremistą, ale jak koło mnie drze japę dzieciak, że mu się nudzi, albo wycieczka młodzieżowa podchodzi w rytm przytoczonego do plecaka głośnika….. to trochę gubię klimat gór.

Pierwszy ratunek – odbijam w drogę techniczną i daje się ponieść pasji latania. Słońce coraz śmielej wychodzi z za chmur, i naprzeciwko mnie pojawia się złoto i czerwień jesieni. Jest lepiej ale pojawia się myśl .. czy to na pewno dobry dzień na Durbaszkę.

Lekkim trawersem omijam tłum zatrzymujący się przy Jednym z Tych Drzew Przy Którym Każdy Robi Sobie Zdjęcie  i zapada decyzja..

Miało być w prawo .. będzie w lewo .. ( pamiętacie jak mówiłem że sobie planuje? Zapomniałem że dosyć często te plany idą się ….. paść).

Kierunek – jedno z miejsc które w Pieninach uwielbiam – Przełącz Rozdziela

Powiem szczerzę że po spotkanym na na początku szlaku starszym panu, dalej zrobiło się nieciekawie.

Bo wiecie… wcześniej w Pieninach padało, i najdelikatniejsze co mogę powiedzieć, to to, że drogi i szlaki zrobiły się błotniste.

No dobra

W cholerę śliskie, zdradliwe i w wielu momentach zaskakujące.

Co człowiekowi z 10 kg plecakiem na plecach, aparatem w łapie i zadyszką spowodowaną ZEROWĄ kondycją trochę krwi napsuło. Glebę zaliczyłem tylko raz i jestem z tego dumny, ale do pierwszego punktu widokowego dotarłem zjechany jak mrówka.

I z upieprzony jk bałwan na Wielkanoc.

30 minut odpoczynku, na przewietrzenie śmigiełek i dalej w drogę, tym bardziej że nagle mi wyszło, że czasowo to przestało już wyglądać tak różowo. Bo błoto zabiera nie tylko siły le również zdecydowanie obniża tempo marszu. A e ja dodatkowo nigdy w górach się nie śpieszę a napawam …. to plan zachodu słońca nad przełączą zrobił się z lekka zagrożony.

Start w dalszą drogę rozpoczęty błotnym podejściem po którym uwaga .. SCHOWAŁEM APARAT był wstępem do tego co działo się dalej….

Nad głową złoto pod noga błoto.

Nawet nie robiłem zdjęć.

Zęby w ścianę i do przodu.

Efekt taki że do przełęczy czas poprawiłem ale miłość do przyrody lekko wywietrzała i kawałek ścieżki z kostki Bauma byłby miłym dodatkiem do szlaku.

Ale jestem… dotarłem i napawam się. Najpierw na przełęczy, potem punkt widokowy nad przełaczą…

Robi się zimno, i słońce zamiast pięknego zachodu nieśmiało chowa się za chmurą, ale jest wspaniale. Cisza, spokój, obłedny widok.

Czas wracać.

W dół do Białej Wody i szybki marsz po zmroku do kwatery i pod prysznic.

Informatyk co dziennie robi 3 – 4 tysiące kroków pierwszego dnia w ramach zmiany planów wybył na 10 godzin w góry i na liczniku miał 14 km.

Ale to norma…. Ja po prostu nie mogę się opanować… gdy mam przed sobą szlak, widoki a w plecaku aparat i drony…. Po prostu muszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *