Pienienia się dzień ostatni…

W robocie (za)dużo roboty i zdecydowanie po godzinach nawet się patrzeć na ekran  nie chciało , al. Cóż .. dziś aktualizacje jednego serwera i trochę rzeźby przy drugim, więc gapiąc się na pasek podstępu można powspominać.

Wszystko co dobre się kiedyś musi kończyć, i czas na dzień ostatni wyjazdu, który przywitał mnie ponurym widokiem za oknem. Niby gdzieś tam się przebijało słońce i skrawki nieba było widać, ale nie ma co ukrywać że były to raczej smutne szczątki dobrej pogody, niż zapowiedź pogodnego dnia.

Dłuższy szlak nie wchodził w grę, tym bardziej że dwa poprzednie dni zaczęły się odzywać w kolanach i całym skromnym moim jestestwie, więc czas na coś krótkiego i spokojnego. Czyli mówiąc krótko, powrót do planów z Białą Wodą i Przełęczą Rozdziela.

Cóż, przykro powiedzieć ale pierwsze wrażenie przeniosło się również na drugie i trzecie, bo chmury robiły się coraz cięższe a niebo coraz bardziej w odwrocie. Przy samej granicy Białej Wody, czyli ostatnim miejscu w którym można było wystartować dronem, widoki wokół mnie były piękne, lecz horyzont sugerował, że niestety dalsza droga, będzie pod znakiem odcieni szarości.

Nie ukrywam że trochę szkoda bo Biała Woda jest zdecydowanie bardzo urokliwym zakątkiem Pienin. Rzeczka z małymi wodospadami i dodatkowymi atrakcjami w postaci tam zbudowanych przez bobry szumi cały czas koło nas, a nad nami wznoszą się przez większość czasu pionowe urwiska skalne. Na końcu zaś rozpościera się widok szlaku wiodącego w górę na przełęcz.

Ja zdecydowałem się na ciut inny manewr, bo zamiast się wspinać pionowo w górę zdecydowałem się na mały odskok w bok i częściowe podejście bokiem stoku.

Niestety, moment w którym pogoda trochę mi odpuściła dość szybko się skończył i zrobiło się po prostu niesympatycznie. Zimno plus porywisty wiatr odbierał całą przyjemność z wędrówki, i gwarantował, całkowitą niemożność skorzystania z drona, a ciężkie chmury stłumiły kolory jesieni do tego stopnia, że po wcześniejszych dwu dniach, nawet niekoniecznie chciało się wyciągać aparat.

Tak więc chwila pożegnania z okolicą i czas powrotu na kwaterę by przemyśleć co zrobić dalej

Bo zasadniczo drogi są dwie.

Uwierzyć w prognozę która mówi że na sam zachód słońca pogoda się poprawi, albo walnąć się plackiem na łóżko i odpocząć.

Zgadnijcie co wybrałem …

Dokładnie, coś zjeść, podładować baterie i w samochód.

Bo decyzja brzmi wsiadamy w samochód i zbliżamy się do Tatr a dokładnie w okolice mojej kochanej Łapszanki. Prawie godzina jazdy ( pare traktorków plus podwójna ciągła robi robotę ) i parokrotne zwątpienie bo pogoda delikatnie mówiąc zmienna, ale z uporem do celu. Znając okolicę wiem gdzie wcisnąć swoja landarę i mogę iść na pole na którym wita mnie taki widok.

Już wiem że było warto. Spokój, cisza i tylko majestatyczne Tatry widoczne jak na dłoni.

Cholera… naprawdę to jest coś co mi się nie znudzi. Wiem że może to moje lenistwo przeze mnie przemawia, strach przed wyzwaniem jakim jest wędrówka w góry przy mojej zdechłej kondycji, ale .. no .. naprawdę ta panorama ma dla mnie w sobie coś magicznego.

Jest pięknie, ale to nie koniec.

Czas na jedno z miejsc które odkryłem przy ostatniej wizycie w tym rejonie.

Znowu do samochodu i zaczynam wyścig ze słońcem, kierunek – granica i połączenie Białki oraz Jaworowego potoku. Miejsce samo w sobie urokliwe, a w połączeniu możliwością wzniesienia się nad korony drzew daje widok naprawdę spektakularny.

Rzeka huczy, siedzę sam na kamieniu a na niebie rozpoczyna się spektakl którego tak naprawdę nie da się uchwycić w obiektywie. Chmury które zaczynają płonąć różem i czerwienią oraz słońce które zdaje się podpalać skrawek nieba powodują jedną myśl…

„a mogłem zostać na kwaterze ….. ale bym teraz bluzgał…”

Koniec spektaklu i czas wracać.

Mknąć z powrotem do Jaworek górskimi serpentynami jestem po prostu zadowolony. Zapowiadał się kiepski dzień, prawie wygrało lenistwo ale…. Przemogłem się i naprawdę było tego warto.

Niestety, kolejny dzień to już dzień powrotu do Warszawy, jedno co pociesza….. to nie będzie powrót bezpośredni, bo czemu nie przewinąć więcej asfaltu pod kołami i nie wrócić choćby w te same miejsca ….. przecież każdego dnia świat jest inny… trzeba z tego korzystać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *